Więcej o sprawie opowiedziała w rozmowie z naszym reporterem technik weterynarii Lidia Domańska, pracująca w klinice, do której trafiły zwierzęta. To właśnie ona jako pierwsza nagłośniła temat w mediach społecznościowych.
Czytaj również: Warszawskie ZOO ma nowego mieszkańca. To malutki lemur katta
Dwa psy poważnie poturbowane przez dziki
- Pies, który miał słabsze obrażenia, starszy od Ary o dwa lata, miał rozwaloną całą obręcz barkową. Suka była w dużo cięższym stanie. Najbardziej znacząca rana to był zerwany cały mięsień z piszczeli w jednej z łap plus przerwane naczynie krwionośne. Trzeba było bardzo szybko działać, żeby zatamować krwawienie i żeby się nie wykrwawiła. Zawsze jest w tym dużo winy właściciela, bo to on ryzykuje, spuszczając psa i pozostawiając go bez kontroli. Ryzykuje, że ten pies może się spotkać z dzikim zwierzęciem. W Warszawie mamy trochę dzikich zwierząt i naprawdę nie jest trudno się na nie natknąć. Ważne, żeby mieć psa pod kontrolą - przekazała Domańska.
Jak dodała, właściciel psów był "bardzo dumny z przygody", która zakończyła się cierpieniem jego zwierząt. - Podkreślał, jakie ma super psy, takie ostre, że one są w stanie poradzić sobie z dzikiem, że weszły do lecznicy o własnych siłach, że nie piszczą z bólu - powiedziała.
- Z opowieści innych osób trudno mi wywnioskować, czy przyznał się wprost do szczucia psów na dziki, aczkolwiek moje zdanie jest takie, że jeżeli pan miał dwa tygodnie wcześniej spotkanie z dzikiem i wiedział, że pies nie jest w stanie odpuścić, to w chwili, kiedy znów poszedł w miejsce, w którym są dziki, musiał mieć świadomość tego, że pies może do nich podlecieć - wyjaśniła.
Domańska dodała również, że sama poznała właściciela psów dzień po zdarzeniu. Wcześniej słyszała o sprawie od swoich współpracowników. - Miałam akurat dyżur, gdy pan przyszedł do lecznicy, pomóc nam w pielęgnacji ran. [...] Mówił do suki wprost: "Musisz wyzdrowieć, następnym razem, gdy pójdziemy na dziki, to chyba sobie kupię »klamkę«, bo tym razem nie daliście rady". Twierdził, że dzik ważył 300 kg - powiedziała.
Kolejnego dnia mężczyzna przyszedł, aby odebrać psy. Gdy usłyszał, że będzie musiał zapłacić za leczenie zwierząt ok. 6 tys., stwierdził, że chce się rozliczyć tylko z jednego zwierzęcia. Drugie chciał natomiast uśpić. Gdy weterynarz odmówił przeprowadzenia eutanazji, właściciel zrzekł się Ary.
- Jestem po słowie z jedną z organizacji prozwierzęcych, która ma doświadczenie w działaniach prawnych wobec właścicieli stosujących okrucieństwo wobec zwierząt. Będziemy w stanie zgłosić przestępstwo wobec tego pieska - dodała.
Czytaj również: Ich babcia była nieprzytomna. Małe bohaterki z Piaseczna uratowały jej życie
Ara jest już pod opieką kochających ludzi
Ostatecznie Ara trafiła pod opiekę Fundacji AST. Dzięki niej zwierzę zostało przewiezione do miejsca, w którym nadal może otrzymywać profesjonalną pomoc.
- Wszystko dopięliśmy w jeden dzień. Sunia była na tyle zabezpieczona lekami, że była w stanie opuścić klinikę pod kuratelą tego, że trafiła do domu tymczasowego, który - dla odmiany - na co dzień zajmuje się rehabilitacją zwierząt. [...] Ośrodek ten ma na przykład komorę termobaryczną, która wspomaga proces leczenia - powiedziała prezeska Fundacji AST Katarzyna Kordowska w rozmowie z naszym reporterem.
Jak dodała, Ara czuje się obecnie dużo lepiej. Codziennie jest wkładana do wspomnianej komory, więc obrzęki znikają, a rany powoli się goją. Nie jest jeszcze co prawda żywiołowa ani radosna, ale w jej zachowaniu widać już znaczącą poprawę.
Fundacja zdecydowała się również zorganizować zbiórkę na leczenie i pomoc Arze. W jej ramach chciano zebrać 3 tys. zł, a już dziś na specjalnym koncie znajduje się ponad 19 tys. zł.
Zobacz, jak wygląda malutki lemur, który urodził się w Warszawskim ZOO: