W ostatnich dniach w internecie wybuchła prawdziwa burza wokół niepozornego osiedla na terenie Wilanowa Wysokiego. Wszystko za sprawą planów Polskiego Holdingu Nieruchomości S.A., który chce wyburzyć 25 budynków zbudowanych w latach 80., a w ich miejsce postawić 16 nowych bloków. W większości mają one mieć 6 kondygnacji, wyróżniać będą się dwa lub trzy, które mają być o trzy piętra wyższe. Póki co jest to jedynie wstępna koncepcja urbanistyczno-architektoniczna przygotowana przez warszawskie biuro Grupa 5 Architekci. Zakłada ona stworzenie ok. 36 tys. mkw. powierzchni mieszkalnej wraz z 3 tys. mkw. powierzchni handlowo-usługowej. Państwowy deweloper obiecuje także przedszkole dla około 200 dzieci. Ma być też garaż podziemny oraz ogólnodostępne tereny do rekreacji.
"Łącznie tereny zielone na projektowanym Osiedlu Wilanów Wysoki będą zajmować ok. 1 ha, czyli 25% powierzchni przyszłego osiedla. Ponad połowę, bo 0,55 ha będą stanowić tzw. urządzone tereny wypoczynku oraz rekreacji lub sportu z alejkami spacerowymi, ścieżkami rowerowymi z kilkunastoma obiektami rekreacyjnymi, sportowymi oraz tzw. małą architekturą, a także placem zabaw dla dzieci. W ramach UTWORS zaplanowano też dwa ogrody deszczowe, gdzie w zbiornikach-sadzawkach będzie gromadzona oczyszczona woda opadowa, tzw. deszczówka, zbierana m.in. z dachów budynków i chodników. Dodatkowo przewidziano zieleń wokół budynków i wewnątrz dziedzińców, a także ogród z placem zabaw obok projektowanego przedszkola. Przy części budynków przewidziano przydomowe ogródki. Terenów zielonych będzie więcej niż dotychczas" - zaznacza deweloper w komunikacie przesłanym eska.pl.
Mieszkańcy chcą ratować "Zatokę Czerwonych Świń" przed wyburzeniem
Póki co termin prac wyburzeniowych nie jest znany, deweloper uzyskał akceptację koncepcji przez Biuro Edukacji oraz Biuro Mienia i Skarbu Państwa w warszawskim ratuszu i czeka na odpowiedź od Biura Architektury i Planowania Przestrzennego. Składa obecnie dokumentację na potrzeby decyzji środowiskowej.
Choć na papierze nowe osiedle wygląda atrakcyjnie, to część mieszkańców tej okolicy jest zaniepokojona tymi planami. Uważają oni, że istniejąca już zabudowa nie powinna być wyburzana, a remontowana. Grupę tę poparła chociażby kandydatka na prezydentkę z ramienia Lewicy Magda Biejat.
Głos w sprawie zabrała Marta Marczak, która sama mieszka w tzw. "Zatoce Czerwonych Świń", a jej blok, choć nie ma zostać wyburzony, to stoi dosłownie naprzeciwko budynków planowanych do rozbiórki i jest częścią tego samego założenia. Wpis członkini stowarzyszenia Miasto Jest Nasze wywołał w sieci burzliwą dyskusję, w której pojawiło się wiele wątpliwości dotyczących stanu rzeczonych budynków i słuszności ich ratowania. By sprawdzić, jak wyglądają naprawdę, wybrałem się na spacer po tym osiedlu.
Po Zatoce oprowadziła mnie Marta Marczak, która sama mieszka w tej okolicy od 5 lat i bacznie obserwuje przemiany, jakie zachodziły przez ten czas w blokach przeznaczonych do rozbiórki. Interesuje się również planami dewelopera. Jak zaznacza, startuje w obecnych wyborach samorządowych do Rady Warszawy, by mieć wpływ m.in. na decyzje w sprawie specustawy Lex Deweloper. To właśnie w takim trybie Polski Holding Nieruchomości planuje przeprowadzić inwestycję w "Zatoce Czerwonych Świń". Miejsce to swoją nazwę zawdzięcza niezbyt chlubnej przeszłości.
"W części osiedla, w budynkach, które są wspólnotami faktycznie mieszkali ludzie związani z późnym rządem PRL. Natomiast minęło ponad 30 lat, więc są tu też nowi mieszkańcy. Ja mieszkam na tym osiedlu od 5 lat. Mam poczucie niewykorzystanego potencjału tego miejsca. Tego, że naprawdę tutaj można dużo rzeczy uporządkować i sprawić, że będziemy mieli dobrą do życia przestrzeń. Tak, nie jest to nowe osiedle, ale architektonicznie jest ono dobrze zaprojektowane. Mimo że mamy bardzo blisko al. Wilanowską, to jest tu stosunkowo cicho. Nie słychać szumu ulic. To rzadkość w mieście” - mówi Marta Marczak.
Układ urbanistyczny osiedla zaprojektował Wacław Piziorski, a mieszkania dostała tam partyjna elita. Działało tam także Przedsiębiorstwo Obsługi Cudzoziemców "Dipservice", czyli firma, która za dewizy wynajmowała mieszkania pracownikom z zagranicy. Obecnie po dawnym luksusie budynków nie ma już śladu, z zewnątrz nie wyglądają one na szczególnie zadbane. Część z nich jest porzucona, a ich balkony zioną pustką, w niektórych działają biura przeróżnych firm, z kolei w innych toczy się zwyczajne osiedlowe życie, w oknach świeci się światło, na parkingu jest mnóstwo aut, a z klatek wychodzą mieszkańcy, by zapalić papierosa. Nikt jednak nie posiada na własność lokalu w blokach przeznaczonych do wyburzenia.
"Wszystkie te mieszkania są wynajmowane. Każde wykupienie tych mieszkań komplikowałoby sprawę wyburzenia" - twierdzi Marta i dodaje, że budynki te nie mają wspólnot, gdyż od początku były zbudowane jako mieszkania na wynajem.
PHN swoje plany rozbiórki budynków argumentuje tym, że zbudowane w latach 80. bloki nie spełniają norm środowiskowych. "Dlatego podstawowym wariantem branym pod uwagę przez PHN jest budowa nowego osiedla, z budynkami mieszkalnymi spełniającymi rygorystyczne normy dyrektywy budynkowej, dotyczące emisyjności" - zaznacza deweloper.
Państwowy deweloper chce zburzyć bloki, bo "nie przystają do oczekiwań klientów"
Marta Marczak mieszka w bloku, który powstał w tym samym czasie, ale jest wyremontowany, przez co nikt nie planuje go wyburzyć. Zaznacza, że bloki, które PHN chce rozebrać także powinny zostać przystosowane na potrzeby mieszkaniowe.
"To miejsce zasługuje na gruntowny remont i inwestycje. W tych blokach są dość duże mieszkania. Mogą tutaj zamieszkać całe rodziny. PHN uważa, że nie warto inwestować w te budynki, a jest to państwowa spółka, dlatego postulatem Miasto Jest Nasze jest to, by miasto przejęło te budynki. Wilanów to dzielnica, gdzie jest niewiele miejskich mieszkań. Wzorem innych europejskich stolic, Warszawa powinna zwiększać ich liczbę w poszczególnych dzielnicach" - mówi Marta Marczak.
Deweloper argumentuje z kolei, że budynki są w części niezamieszkałe, gdyż najemcy nie chcą ich ze względu na niski standard "nieprzystający do obecnych oczekiwań klientów". Jednocześnie uważa, że remont nie wchodzi w grę, gdyż byłaby to równie długotrwała i uciążliwa inwestycja, jak rozbiórka i budowa nowych budynków.
"Remont na taką skalę byłby długotrwałą inwestycją, równie uciążliwą np. pod względem hałasu i emisji dla środowiska. Potencjalni mieszkańcy nie uzyskaliby dostępu do terenów zielonych, podziemnego parkingu, miejsc postojowych dla rowerów, oferty usługowo-handlowej, placówki oświatowej co przewiduje koncepcja urbanistyczno-architektoniczna nowego osiedla. W obecnych budynkach znajdują się w przeważającej liczbie duże mieszkania, o średniej powierzchni ponad 100 mkw. co ogranicza ich dostępność tak w zakresie sprzedaży, jak i najmu długoterminowego na cele mieszkaniowe po potencjalnym remoncie" - twierdzi PHN.
Podczas spaceru po osiedlu Marta Marczak wskazywała na drzewa rosnące na osiedlu od blisko 30 lat. Przez ten czas zdążyły one osiągnąć pokaźne rozmiary, a rozbiórka bloków sprawiłaby, że dojrzała zieleń zniknęłaby z tej okolicy. Podczas planowanych przez PHN prac wyciętych miałoby być nawet 180 drzew i choć deweloper obiecuje nowe nasadzenia, to, jak zaznacza Marta, tak starych roślin nie da się tak łatwo odwzorować. Oddać trudno będzie także przyjazny układ urbanistyczny obecnych bloków i sam klimat osiedla, do którego przywiązani są mieszkańcy.
"W moim bloku mieszka wieloletnia radna Dzielnicy Wilanów, która tę sprawę monitoruje od kiedy do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego wpłynęła pierwsza sprawa dotycząca obalenia Miejscowego Planu Zagospodarowania Przestrzennego. Ma poparcie naszej wspólnoty, na spotkaniach której wielokrotnie słyszałam pytania o tę sprawę. Mieszkam tutaj 5 lat i trudno mi sobie wyobrazić, że tak po prostu część osiedla zostanie wyburzona. Tym bardziej ciężko wyobrazić sobie to ludziom, którzy mieszkają tutaj ponad 30 lat" - mówi Marta Marczak.
"Dziwny i niebezpieczny precedens"
Aktywistka zaznacza, że jej obecny protest w tej sprawie wynika z tego, że zmienia się zarząd Polskiego Holdingu Nieruchomości. Ma nadzieję, że nowi zarządcy zweryfikują swoje plany pod naciskiem społeczeństwa. Dodaje, że deweloper od dłuższego czasu starał się o zmianę planu miejscowego Wilanowa Wysokiego, jednak Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie konsekwentnie odrzucał skargi firmy.
"Pierwsza sprawa w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym, w której PHN próbował podważyć Miejscowy Plan Zagospodarowania Przestrzennego dla naszego osiedla została rozstrzygnięta w 2018 roku, negatywnie dla spółki. PHN przegrał wszystkie sprawy, włącznie ze skargą kasacyjną w Naczelnym Sądzie Administracyjnym. Sądy niejednokrotnie zwracały uwagę na to, że jeśli PHN chce rewitalizować te tereny - to powinien je rewitalizować. Burzenie nie jest rewitalizacją. To nie tylko moje stanowisko, to wyroki sądów" - tłumaczy Marta Marczak.
"To jest dla mnie dziwny i niebezpieczny precedens, gdy państwowy deweloper przegrał wszystkie sprawy w sądzie, a pomimo to sięga po narzędzie Lex Deweloper" - dodaje.
Choć nad "Zatoką Czerwonych Świń" wisi groźba rozbiórki, to póki co mieszkańcy tej okolicy mogą czuć się bezpiecznie. Jak zaznacza sam deweloper, plany rozbiórki są jeszcze odległe. W swoim oświadczeniu podkreśla także, że jeśli projekt nowego osiedla uzyska wszystkie niezbędne zgody administracyjne, to najemcy otrzymają pomoc i odpowiedni czas na znalezienie nowych lokali.
Państwowy deweloper chce zburzyć wilanowskie osiedle pod nowe bloki. Zobacz zdjęcia z "Zatoki Czerwonych Świń"