Koronawirus dotarł już m.in. do Włoch, Austrii i Francji. W Polsce na razie żadnych przypadków zakażenia nie odnotowano, ale dyrektorzy stołecznych szkół prowadzą różnego rodzaju działania profilaktyczne. Rodzicom uczniów, którzy spędzili ferie na przykład we Włoszech - dyrekcje szkół zalecają dwutygodniowy pobyt w domu w celu zrobienia badań i nie narażania innych uczniów na potencjalne zakażenie. W niepublicznej podstawówce nr 26 przy Puławskiej w Warszawie uczniowie przed lekcjami mają mierzoną temperaturę ciała. Wszystko po to, aby zapobiec ewentualnym zarażeniom koronowirusem, który błyskawicznie rozpowszechnia się w Europie. Jednym z głównych objawów zakażenia jest właśnie gorączka. - To dlatego, że około 40 proc. naszych uczniów na ferie pojechało na narty. Dbamy o to, aby częściej myli ręce, wysyłamy komunikaty do rodziców z prośbą o przestrzeganie wszystkich standardów higieny - mówi Jacek Chmiel, dyrektor placówki. W efekcie - od wczoraj rodzice odebrali dwóch uczniów z podwyższoną (w związku ze zwykłym przeziębieniem) temperaturą. Taka profilaktyka w podstawówce potrwa jeszcze dwa tygodnie. Bo tyle średnio trwa okres inkubacyjny koronawirusa.
- W Polsce koronawirusa na razie nie ma. Dlatego badanie temperatury czy zalecanie, aby dzieci pozostały w domu po powrocie z Włoch, to decyzja bezpośrednio dyrekcji szkół. Sanepid takiego zalecenia na razie nie wydał. W tej chwili to jest indywidualna ocena ryzyka dyrektorów szkół, myśmy nie wydawali takich rekomendacji. póki co. Jeśli pojawi się taka potrzeba - zarówno placówki, jak i rodzice - zostaną o tym poinformowani - mówi Jarosław Pinkas Główny Inspektor Sanitarny.