Jak ustalili dziennikarze programu "Uwaga TVN", chłopiec był z rodzicami w szpitalu przy ul. Niekłańskiej w Warszawie trzy razy w ciągu 44 godzin. Dwa razy z rzędu odesłano dziecko do domu, mimo że dręczyły go silne wymioty i wysoka temperatura. Trzecia wizyta okazała się tą ostatnią, lekarzom nie udało się uratować trzylatka.
Dwa razy odesłano dziecko do domu. Lekarze nie zdołali uratować chłopca
Jana i Vadim są również rodzicami dwójki innych dzieci. Według nich trzyletni Damian nie był chorowitym dzieckiem, nigdy nie działo się z nim nic złego. W kwietniu zeszłego roku stan zdrowia chłopca jednak się bardzo pogorszył. Trzylatek został zabrany przez opiekunów do szpitala dziecięcego przy ulicy Niekłańskiej w Warszawie, na oddział ratunkowy przyjęto go około godziny 2:00 w nocy.
Według informacji podanych w programie "Uwaga TVN" lekarz po zbadaniu dziecka wypisał jedynie medykamenty i rodzina wróciła do domu. Drugiego dnia trzylatek wciąż silnie wymiotował, a jego stan zdrowia pogorszył się jeszcze bardziej, chłopiec posiniał na twarzy. Jana i Vadim ponownie pojechali do szpitala, jak zaznaczają, musieli czekać dwie godziny, zanim zbadano małego pacjenta.
- Popatrzyła na niego. Zbadała go ogólnie, żadnego badania krwi nie było, nic takiego. Nakrzyczała jeszcze na mnie, powiedziała, że z dzieckiem nic strasznego się nie dzieje. Powiedziała, żebym jechała do domu i poszła do swojej przychodni - opowiadała mama chłopca w rozmowie z "Uwagą". Finalnie rodziców odesłano do domu.
Mały Damian pojechał do szpitala po raz trzeci. Już z niego nie wrócił
W końcu stan zdrowia Damiana pogorszył się do krytycznego poziomu, zaczął intensywnie wymiotować krwią. Dziecko trzeci raz trafiło do tego samego szpitala. Chłopiec otrzymał żółtą opaskę, która oznaczała, że pomoc ma mu zostać udzielona w ciągu 60 minut.
- Widzieli, że dziecko na czarno zwymiotowało na ścianę, a oni po prostu wezwali sprzątaczkę. Nie wiem, kto to był, czy pielęgniarka, czy ktoś inny. Mąż mówił, by wzywać pomoc do dziecka. A ona powiedziała, że wszystko będzie dobrze i mamy czekać - opisywała Jana.
Rodzinie w końcu udało się trafić do lekarza, jednak dziecko było już w krytycznym stanie. Personel szpitala próbował ratować chłopca przez dwie godziny, jednak bezskutecznie. Dziecko niestety zmarło.
Postępowanie toczy się od ponad roku. Nie tylko to bada prokuratura
Reporterzy programu "Uwaga TVN" poprosili o opinię doświadczoną lekarkę, która miała okazję zapoznać się z dokumentacją medyczną trzylatka. - Z tego całego przebiegu wynika, że dziecko padło ofiarą bardzo ciężkiej infekcji pod postacią sepsy - wyjaśniła dr n. med. Agnieszka Dyla, która jest specjalistką pediatrii, anestezjologii i intensywnej terapii.
Prokuratura bada tę sprawę od ponad roku. Jednak jak wskazali dziennikarze "Uwagi", w tym szpitalu zarejestrowano również ponad 10 spraw dotyczących błędów medycznych.
Personel szpitala wspólnie z dyrekcją wydali oświadczenie, oznajmiając, że w pełni starają się wyjaśnić każdą okoliczność śmierci Damiana, w tym celu aktywnie współpracują z prokuraturą. "Deklarujemy, że nasi mali pacjenci mogą liczyć w naszym szpitalu na profesjonalną pomoc, a także ciepło i zrozumienie dla ich cierpienia" - przekazali w komunikacie.
Zobacz poniżej zdjęcia z pożaru hali magazynowej w Sulejówku: