Kolejna rozprawa w procesie Łukasza Żaka
W czwartek w Sądzie Rejonowym Warszawa-Śródmieście odbyła się kolejna rozprawa w procesie Łukasza Żaka, oskarżonego o spowodowanie śmiertelnego wypadku na Trasie Łazienkowskiej we wrześniu 2024 r. W wypadku uczestniczyli kierujący białym volkswagenem arteonem Żak, jego pasażerowie, a także jadąca fordem focusem czteroosobowa rodzina. W wypadku zginął 37-latek, a jego żona i dwoje dzieci ranni trafili do szpitala.
W trakcie czwartkowej rozprawy obrońcy Mikołaja N., Damiana J., Macieja O. i Kacpra K. wnieśli o uchylenie im tymczasowego aresztu. Wskazywali m.in. na to, że sąd przesłuchał prawie wszystkich kluczowych świadków, którzy byli na miejscu zdarzenia, i że areszt ich klientów trwa ponad rok. Sędzia Maciej Mitera zgodził się na zamianę środka zapobiegawczego w postaci tymczasowego aresztu na dozór policji, zakaz opuszczania stolicy i zbliżania się do jednego ze świadków pod warunkiem, że wpłacą oni w ciągu siedmiu dni 75 tys. zł kaucji. Z kolei Łukaszowi Żakowi z uwagi na duże prawdopodobieństwo, że jest on sprawcą wypadku, przedłużył areszt tymczasowy.
Zeznania świadków
Podczas czwartkowej rozprawy zeznawało dwóch świadków, którzy udzielali na miejscu pomocy poszkodowanym, oraz policjant. 23-latka opowiadała przed sądem, że wracała ze znajomymi ze Starego Miasta samochodem i gdy zatrzymali się na czerwonym świetle, minął ich z dużą prędkością biały samochód. Kobieta mówiła, że kiedy podjechali kawałek dalej, pod ich kołami nagle zaczął trzaskać plastik i wtedy zobaczyli, że doszło do wypadku na Trasie Łazienkowskiej, więc wyszli z auta, by pomóc poszkodowanym.
Kobieta podkreśliła, że zajęła się jednym z rannych mężczyzn, który był przy barierkach, a który w pewnym momencie poprosił o swój telefon, który znajdował się w białym arteonie. 23-latka zeznała, że wcześniej mężczyzna zaprzeczał, by nim podróżował. - To wydało mi się dziwne - mówiła na sali rozpraw.
Zaznaczyła, że jej znajomi podbiegli do dziewczyny, która zakrwawiona leżała na ziemi. - Jej stan był bardzo ciężki - stwierdziła. Wskazała też na oskarżonych, którzy w dniu wypadku znajdowali się w pobliżu rannej dziewczyny, a którzy mówili, żeby do niej nie podchodzić i jej nie dotykać. Dodała, że kiedy jej znajomi zapytali, dlaczego mają nie pomagać rannej, to usłyszeli, że służby ratunkowe się tym zajmą. Świadek podkreśliła jednocześnie, że nie widziała, aby ci mężczyźni udzielali pomocy rannej. 23-latka mówiła też, że uznała, iż mężczyźni ci się znają oraz że zamienili się ubraniami. Z zeznań kobiety z postępowania przygotowawczego wynika też, że padały słowa "jak leży, to niech leży".
W trakcie jej zeznań w pewnym momencie Łukasz Żak wstał i powiedział, że nie będzie słuchał "oszczerczych kłamstw", po czym opuścił salę rozpraw.
Następnie zeznawał mężczyzna, który razem z synem oraz jego kolegą wzywał służby i również pomagał rannym na miejscu wypadku. Mężczyzna opowiadał, że próbował pomóc osobom uwięzionym w fordzie focusie. - Tam były zakleszczone cztery osoby. Kierująca pojazdem była przytomna - powiedział.
Podkreślił, że na tylnym siedzeniu znajdował się zakleszczony mężczyzna bez oznak życia oraz dwoje małych dzieci. - Dzieci były przytomne, bardzo płakały. Dziewczynka była w spazmach - mówił przed sądem. Zaznaczył też, że razem z innym mężczyzną wyciągał z fotela pasażera na przodzie arteona ranną kobietę z zakrwawioną twarzą, którą następnie ułożył na ziemi w pozycji bocznej, a jego syn podłożył pod nią bluzę.
W trakcie czwartkowej rozprawy zeznawał też policjant, który eskortował jednego z oskarżonych do szpitala. Z jego zeznań wynika, że mężczyzna twierdził, że nie kierował pojazdem oraz że nie zna nieprzytomnej, rannej kobiety zabranej karetką z jego miejsca. - Powtarzał to kilkukrotnie. Jakby się uczył tego na pamięć - stwierdził.
Kolejny termin rozprawy sąd wyznaczył na 21 listopada.

